sobota, 19 lipca 2014

Razu pewnego w leśnej gęstwinie
Buszował rycerz o bujnej czuprynie.
Kręci się, wierci, czegoś tu szuka,
Ogląda ściółkę, w drzewo zapuka.
W końcu pod dębem kucnął wygodnie,
By wnet pośpiechem opuścić spodnie.
Tak bowiem sraka męczy człowieka,
Choćbyś ją prosił, nie chce zaczekać.
Robi więc rycerz, co zrobić musi,
Z wielką nadzieją, że sraka nie wróci.
Na domiar złego, w tym samym czasie,
Orszak królewski był na tej w trasie.
Widząc to Wacław przylgnął do drzewa,
Na nic to wszakże, bo dupa mu śpiewa.
Myśli więc smutno, „jestem zhańbiony”,
Ktoś jednak składa królowi ukłony.
Jakiś włóczęga co traktem się wlecze,
Zagrodził im drogę i tak oto rzecze:
Królu mój wielki, wyskakuj z kasy
Chyba, że lubisz jak drą z ciebie pasy. „
Na głowę spadłeś czyś zjebem zrodzony?”
Uniósł się w gniewie nosiciel korony.
Nagle gdzieś z lasu włóczęgi kamraty,
Królewskie straże posłali w zaświaty.
Widząc to władca zaczął się kajać,
Szukając drogi, którędy spierdalać.
Bóg wszystko widzi i płazem nie puści,
Chuj wam więc w dupę, jebani oszuści!”
Las się wypełnił zbójeckim śmiechem,
Lecz ucichł szybko wraz z gromu echem.
Grzmoci potężnie, choć brak chmur na niebie,
A zbójcy w popłochu pognali przed siebie.
Wacław skończywszy swą kanonadę,
Podtarł se dupę i klepnął w pośladek.
I z tak wielką ulgą w las się oddalił.
A król przekonany, że bóg go ocalił. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz